absolwenci zsp iłownica
Szkoła we wspomnieniach naszych uczniów
"We wrześniu 1989 roku przestąpiłem progi Iłownickiego przedszkola. Moją wychowawczynią była pani Krystyna Furs. Mając 6 lat, nie bardzo rozumiałem początkowo, dlaczego muszę codziennie stawać wcześnie rano i iść z domu, gdzie przecież byli rodzice, siostra, dziadkowie, zabawki, gdzie zawsze było w co się bawić. Szybko jednak odnalazłem się w nowej rzeczywistości, nie tylko za sprawą samej nauki w „zerówce”, poznawaniu liter i liczb, ale też dzięki kolegom i koleżankom. Rok w przedszkolu minął bardzo szybko i we wrześniu 1990 roku rozpocząłem naukę w 1 klasie szkoły podstawowej.
Z początku pierwszej klasy pamiętam bardzo dobrze samo pasowanie na ucznia, które odbywało się pod kierunkiem dyrektor szkoły świętej pamięci pani Małgorzaty Duźniak. Do dziś zostało mi w pamięci, jak nachyliła się nade mną z tym wielkim ołówkiem do pasowania i powiedziała: „A ja pamiętam, jak jeszcze twoja mama woziła cię w wózeczku dla niemowląt prawie pod moimi oknami”. Była to poniekąd prawda, bowiem w tamtym czasie pani Duźniak mieszkała w domu nauczyciela, a moi rodzice mieli pole aż przy samej owej szopie, która stoi koło placu zabaw. Mama, idąc do pola pracować na grządkach lub przy sianie, woziła mnie ze sobą w słynnym czerwonym wózku. A tu już nagle znalazłem się w 1 klasie. Tak, czas mija bardzo szybko… Był to ostatni rok pracy pani Duźniak na stanowisku dyrektora, a dziś już odeszła ona do wieczności…
Moją wychowawczynią w klasach 1 – 3 była pani Wioletta Giżycka, choć wtedy jeszcze nosiła ona panieńskie nazwisko Koczułap. Jeśli dobrze pamiętam, było nas 11 w klasie. Uczyliśmy się języka polskiego, matematyki, plastyki, środowiska naturalnego, pracy techniki, muzyki, religii i wychowania fizycznego. Religii w 1 i 3 klasie uczyła pani Helena Malchar, zaś w klasie 2, gdy przystępowaliśmy do Pierwszej Komunii Świętej uczył nas ksiądz Jacek Wójcik, który teraz jest proboszczem Rudzickiej parafii. Wychowania fizycznego uczył jakiś czas pan Jacek Żyrek, a potem pani Zofia Poprawa. To co utkwiło mi w pamięci, to fakt, że WF odbywał się albo na korytarzu, albo w klasie, na parterze. Nie było bowiem wtedy hali gimnastycznej. I tak było przez całe 8 klas. Chyba, że WF odbywał się na boisku. Z innych ciekawostek okresu 1 – 3 klasy pamiętam, że byliśmy na wycieczce w zamku w Pszczynie i w skansenie. Niestety, inne wycieczki jakoś wyleciały mi z pamięci.
Od 4 klasy naszą wychowawczynią była pani Wiesława Cieślar. Uczyła nas przez całe 5 lat matematyki i WF. Świetnie grała w piłkę ręczną, bo ten typ rozgrywek najczęściej praktykowaliśmy na zajęciach ruchowych. I matematyki też umiała nauczyć. Wszak to w naszej klasie uczył się taki ówczesny geniusz matematyczny (przynajmniej takim dla mnie był), Marcin Zbijowski. Ja niestety z matematyki nie byłem bystrzakiem, bo moim uwielbieniem była i jest nadal historia. A historii uczyła nas pani Wiesława Obolewicz. Była także szkolną bibliotekarką, a że uwielbiałem czytać książki, toteż byłem częstym gościem w bibliotece, albo po kolejną książkę, albo z jakimś tematem historycznym, bo uważałem, że na lekcji było za mało powiedziane. Nie wiem, czy przynosiło jej to jakąś radość albo satysfakcję, czy też może byłem „natrętem”, ale ja sam z tych spotkań wyniosłem dla swej wiedzy historycznej bardzo wiele. Tak to już bowiem jest z historią, że podręczniki i program nauczania swoje, ale rzeczywista historia zazwyczaj jest bardziej skomplikowana i zawiła, co jednak oczywiście trudno przedstawić na 45 minutach lekcji. Mogę dodać, że podobnie postępowałem także i w technikum, gdzie zatruwałem krew nauczycielowi historii swoją ciekawością i dociekliwością do tego stopnia, że do dziś utrzymujemy kontakt niemal koleżeński.
Muzyki i biologii uczyła nas wtedy pani Maria Szubert, która jest dziś jedną z pań nauczycielek z najdłuższym stażem (według moich obliczeń na równi z panią Marzanną Kożuchowską i panią Wiolettą Giżycką). Od 4 klasy co roku angażowała mnie do różnych przedstawień szkolnych, zazwyczaj do Jasełek oraz na okoliczność 11 listopada. Pierwsze jasełka pod reżyserią pani Szubert zaliczyłem na opłatku Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów w Jasienicy. Pamiętam, że grałem wtedy pastuszka, który obudzony przez anioły, miał coś głośno zawołać. Utkwiło mi w pamięci, że na widowni panował jakiś szum i ciche rozmowy. Rozpocząłem swoją kwestię strasznie głośno i nagle na widowni zapadła cisza, która trwała już do końca przedstawienia… Gdzieś z boku usłyszałem szept pani Szubert „Nareszcie… Brawo Piotrek”… Jednego, czego żałuje, to fakt, że w tamtych czasach nikt nie organizował konkursów gwarowych, bo ja miałem wielki problem w tym, żeby mówić poprawnie po polsku, wiecznie „walczyłem” z gwarą wyniesioną z rodzinnego domu. Nawet jeszcze w technikum… Teraz zaś dzieci muszą uczyć się gwary… Cieszy mnie jednak, że dzieciaki z naszej szkoły na tym polu mają tak wielkie sukcesy.
Od 4 klasy do szkoły w Iłownicy chodziły także dzieci z Landeka. Bardzo szybko zintegrowaliśmy się z nowymi koleżankami i kolegami. Było nas bodaj 24 albo 25. Jak to takimi podlotkami bywa, także i my nie byliśmy święci. Różne zdarzały się wybryki, draki, czasem cała klasa nic nie umiała, czasem sypały się uwagi. Zdarzenie, które najbardziej utkwiło mi w pamięci, miało miejsce w 8 klasie. Kilku kolegów skorzystało z okazji, że jedna z pań wychodząc już ze szkoły po skończeniu pracy jeszcze po coś wróciła, ale zostawiła otwarty samochód. Wyluzowali skrzynię biegów i przepchali go na drugi narożnik budynku. Skończyło się na dywaniku u pani dyrektor Zofii Polok (która, o czym zapomniałem wcześniej napisać, kierowała szkołą od 1991 roku). Jeśli dobrze pamiętam, na koniec tej historii chyba wszyscy, zarówno panie jak i koledzy szczerze się uśmiali. No, ale mądre to nie było…
Inna historia dotyczyła języka rosyjskiego. Takiego bowiem języka obcego uczyliśmy się w podstawówce. I nie cieszyło nas to. Chciałbym tu podkreślić bardzo wyraźnie, że nie była to wina pani Mikołajczyk, która tego przedmiotu uczyła. Po prostu, mimo że mieliśmy 14 – 15 lat, uważaliśmy, że to bez sensu, bo w już wtedy w większości szkół wchodził język angielski, a także w szkołach ponadpodstawowych w Bielsku taki właśnie język był wykładany. A my wciąż „gawarit pa ruski”. Dziś wiem, że problem tkwił w braku wykwalifikowanych nauczycieli języka angielskiego. Wszak to było zaledwie kilka lat po upadku komuny. W każdym bądź razie w 8 klasie mieliśmy już dość. Jednakże tylko w przypływie głupoty w moim zeszycie do rosyjskiego, na ostatniej stronie, założyliśmy „Iłownicki związek walki z rusyfikacją” i podpisała się pod nim cała klasa. Pewnego razu zostałem wywołany do odpowiedzi i gdy podałem zeszyt pani Mikołajczyk, ten otworzył się właśnie na tej ostatniej stronie. Zdrętwiałem ze strachu i wstydu, już spodziewałem się co najmniej wizyty u pani dyrektor, a tymczasem pani Mikołajczyk wzięła długopis, podpisała się pod całą klasą i oddała mi zeszyt. Nawet pytany nie byłem…
Między 4 a 8 klasą odbyliśmy wiele wycieczek, głównie w góry. Beskidy, Pieniny, Sudety to były nasze wojaże z panią Cieślar. W 8 klasie wybraliśmy się do Cieszyna. Tam jechaliśmy autobusem, z powrotem zaś pociągiem. Nie wiedzieć czemu wysiedliśmy się z niego w Jasienicy na wysokości Fabryki Mebli Giętych i z tego przystanku „drałowaliśmy z buta” aż na przystanek przy urzędzie gminy. Męczący marsz ale i tak było wesoło.
Pamiętam, że na apelu kończącym 8 klasę staliśmy wciśnięci w kąt między murem klasy informatycznej a sklepik, który tam wtedy był. Stałem bardziej z tyłu i zastanawiałem się, co będzie dalej. W perspektywie była szkoła w Bielsku, pożegnanie z kolegami i koleżankami, ze znanym sobie gronem nauczycielskim. I znów ta myśl, że czas tak szybko leci… Dziś mam 37 lat, dwójkę wspaniałych dzieciaków, które uczęszczają w te same mury. Uczą się pod okiem kilku tych samych pań, które jeszcze mnie próbowały wbić wiedzę o Bachu, Mozarcie, komórkach, bezkręgowcach, amebach i czymś tam jeszcze z biologii, muzyki, plastyki. Moim marzeniem jest, aby te nasze pociechy lata spędzone w Iłownickiej szkole wspominały z takim samym sentymentem jak ich ojciec."